piątek, 17 października 2014

Dziennik Kowalskiego cz.3

16 kwietnia

zero czekolad, rozmyślań o Doris 12 (cel), wynalazków zero (ndst)
7.20
Kowalski szedł za Valerii. Widać było, że dziewczyna na prawdę stad pochodzi. Pingwin był pod wielkim wrażeniem jej znajomości nazw łacińskich.
Nagle dookoła na drzewach pojawiło się mnóstwo lemurów. A konkretnie lemurzyc.
-Królowa, królowa!-rozległy się wszędzie głosy.
Wiele z nich zbiegło z drzew i zaczęło przytulać srebrnowłosa.
-Co to na wszystkich bogów jest?!?-spytał Szef.
-Nie, to nie jest właściwe pytanie.-stwierdził Julian-Właściwe pytanie, to dlaczego te panie nazywają, ta inną panią królowa? I czemu nie zwracają uwagi na mnie?
-O-o. Ja na króla zwrócę uwagę!!!-pisnął Mort.
-Nie macie tutaj żadnych wojsk?-spytał Szef-Widzę tutaj same kobiety!
-Przecież patrzysz na wojsko. Nie ma lepszych żołnierzy.-oświadczyła Valerii-A faceci, pfff, przecież oni się nie nadają do walki!
Mówiąc to oddaliła się wraz z poddanymi, zostawiając z tyłu czterech komandosów.
8.47
Wielkie przyjęcie. W dobrym guście, nie to co na Madagaskarze. Można by to opisać jako bal. Wszędzie dookoła chodziły przystrojone piórami i liśćmi lemurzyce. Panowie natomiast nosili paski lub krawaty z wężowej skory lub pnączy. Wszystko to wyglądało tak elegancko, tak... pięknie. Kowalski zaśmiał się, gdy zobaczył, ze Skipper rozgląda się dookoła z niedowierzaniem. Marlenka nie odstępowała go na krok, przyozdobiona naszyjnikiem z muszli i sznurka.
10.37
Szeregowy dogadał się z jakimś fanem Słodkorożców. Serio?
Mort ganiał z grupka lemurzych dzieci. Miały najróżniejsze futerka, choć widać, ze niektóre miały modyfikacje genetyczne. Najbardziej rzucała się w oczy dziewczynka z wręcz neonowo żółtym futrem.
To miejsce sprawiało, ze wręcz chciało się żyć.
10.58
W jednej chwili wszyscy uczestnicy balu rozpierzchli się w rożne strony. Spomiędzy drzew wyskoczył wielki kot. Kowalski przestudiował kiedyś cała encyklopedie, ale tego gatunku sobie nie przypominał. Grzywa jak u lwa, ale pasy tygrysa.
-Lygrys!-wrzasnęła Valerii-Na drzewa! Odział dwa eskortuje cywili. Reszta za mną!
-My też pomożemy!-najwyższy pingwin wiedział, ze to szaleństwo, ale zdawał sobie też sprawę, że ta wielka góra mięśni zmiażdży lemury i zrobi z nich naleśniki.
-Tak, pokażemy temu kotku, jak bawić się wełną!-krzyknął szef.
Wszyscy, włącznie z Lygrysem, spojrzeli na niego pytająco.
-Znaczy: związać go!-poprawił się dowódca.
-Taaaaak! Kici-kici. Miałko-miał.-wycharczał Rico.
Lygrys nie miał szans, kiedy rzuciły się na niego zjednoczone siły lemurów i pingwinów.
-Dobra, przyznaje. Faceci też mogą całkiem niezłe walczyć.-oświadczyła Valerii.
-A ja nie sądziłem, ze z lemurów są tacy dobrzy wojacy.-stwierdził Skipper.
-No halo. Jak to nie wiedziałeś?-Julian podszedł do nich udając Napoleona.
-Właśnie dlatego tak nie myślałem.-odparł Szef (to zadziwiające, jak szybko może przejść z jednej osobowości na drugą).
14.12
Po zjedzeniu posiłku Valerii zaprowadziła ich do świątyni Kryształowego Sokoła. Całkiem łatwo byłoby tam dojść, gdyby Julian co chwila czegoś nie psocił.
Mort został w wiosce. Tak zdecydowanie było dla niego lepiej.
Korytarz, którym weszli był bardzo wąski, musieli w nim iść na czworakach. Jednak pierwsza komnata była niesamowita, podłoga, ściany i sufit obsypane były kryształami. Widok odbierał dech w piersi.
-Mourise, przynieś mi jeden z tych kryształów. Będzie cudownie wyglądał na barze.-rozkazał Julian.
-Nie!-krzyknęła Valerii-Rusz chodźby jeden z tych kryształów, a nie wyjdziemy stad żywi!
-A ty skąd to niby wiesz, paniusiu?
-Z legend. No i dlatego, że tutaj jest to napisane.
Wskazała na wielka kryształowa tablice z mnóstwem dziwnych znaków.
-Co to za język?-Kowalski nie mógł powstrzymać ciekawości.
-Lemurzy.-oświadczyła.
-Racja dwa, trzy znaki się różnią, ale poza tym normalny lemurzy, jak na Madagaskarze.-stwierdził Mourise.
-Moja prawo ręko. Dlaczego my posiadamy język pisany, o którym ja, poeta nie wiem?
-Nie umiesz czytać?-spytała przerażona tymi słowami królowa.
-No, oczywiście, że... nie.-odpowiedział Julian.
14.30
Ważyli kryształowe pióro na wadze. Valerii mówiła, ze to konieczne. Okey.
14.57
Szczury wzięły diament i cała konstrukcja się zawaliła. Kowalski odetchną z ulgom. Szef nie miał już swojej tajemnicy. Nastał spokój.
18.47
Valerii wrzasnęła coś po lemurzemu, a tłum odpowiedział.
-Co powiedziałaś?-spytał Kowalski.
-Salu, sali, sala. To znaczy: wschód, południe, zachód. To część rytuału celebracji dnia.
Pingwin spojrzał na nią pytająco. Uważał się za bardzo dobrze wykształconego, ale tutaj ciągle musiał zadawać pytania. To było odświeżające.
-Dzięki temu oddajemy dzięki, za kolejny przeżyty dzień. W każdej chwili możemy zginąć, dlatego każdy dzień jest ważny. Wschód to symbol narodzin. Południe, to środek życia. Natomiast wieczór to śmierć. Jednakże wieczór to też pora wschodu księżyca, to symbolizuje życie pośmiertne.
-Dziękuje, ale wszystkie nauki wykluczają istnienie jakiegokolwiek życia po życiu.
-Czasami trzeba patrzeć sercem i duszom, a nie mózgiem i oczami. Obie te rzeczy łatwo otumanić. Założysz ciemne okulary i już inaczej postrzegasz otoczenie. Przemyśl to sobie, dobrze?
W jej głosie możnaby się rozpłynać. Naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz